niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 21

Mały chłopiec siedział na werandzie błękitnego domu, machając swoimi wiszącymi nogami. Tępo wpatrywał się w dal nie myśląc o niczym. Mając nadzieję, że kiedyś przestanie go boleć. Zmierzwił swoje krótkie,brązowe włosy dalej spoglądając w nicość. Był  rześki, wiosenny poranek. Inne dzieci właśnie wychodziły się bawić. Żegnały swoich rodziców i wybiegały grać w piłkę. Z promiennymi uśmiechami rozmawiały i bawiły się, dając się ponieść młodej, bujnej wyobraźni. Ale nie on. On dalej siedział, wsłuchując się w ich radosne śmiechy. Przypomniał sobie jak kiedyś i on się tak zachowywał. Kiedy razem z siostrą i prawdziwymi rodzicami chodzili do parku na pikniki. Nic nie było w stanie zakłócić ich wspaniałego humoru. Nawet ulewa. Zbierali wtedy wszystkie rzeczy i przekąski, by następnie schować się pod jakimś wysokim grubym drzewem. Zawsze wspominali to jako dobrą przygodę. Westchnął. Już nie potrafi tego dobrze wspominać. Teraz za każdym razem go to boli. Nikt nie jest w stanie mu pomóc. Żona Chunka pogrążyła się w głębokiej depresji i zamknęła się w sobie. Od pogrzebu nie odezwała się ani słowem. Przynajmniej do niego. Nie miał przyjaciół. Wszyscy się od niego odwrócili. Boją się z nim rozmawiać. Muszą się przy nim pilnować, żeby nie poruszyć jakiegoś delikatnego tematu. Przynajmniej tak powiedzieli im rodzice, a zniechęcone, wolały w ogóle nie zbliżać się do kolegi. Był jeszcze młody, blond włosy chłopak. Tyle, że i on go zostawił. W głębi duszy go rozumiał. Wiedział, że i on był mocno doświadczony przez los. Ale nie mógł się z tym pogodzić. Przyjaciele go zostawili, a przecież to nie oni cierpieli. To nie oni wstawali każdego ranka myśląc o tym jak trudne jest oddychanie, kiedy nie ma przy tobie tych, których kochasz. Siedział tak wymachując swymi nogami. Myślał o wszystkim i o niczym. Nie zauważył gdy przysiadł się do niego jakiś mężczyzna. Wpatrywał się w chłopczyka od dłuższej chwili. W końcu odważył się zabrać głos.
-Widzę, że tym razem to ty jesteś smutny-powiedział spokojnie, spoglądając w ten sam punkt, który skupił uwagę malca. Chłopiec momentalnie spojrzał na Dracona. Jego oczy zalśniły, a na twarzy pojawiła się ciekawość.
-Co ty tutaj robisz?-spytał zachrypniętym głosem.
-Jesteś smutny, tak sobie pomyślałem... zagralibyśmy w piłkę, czy coś...
Twarz chłopca od razu spoważniała. Oczywiście, propozycja blondyna bardzo mu się spodobała, ale nie mógł jak gdyby nigdy nic, zagrać w nim piłkę. Podzielił się tym z Ślizgonem.
-Niby dlaczego?-spytał Draco, marszcząc brwi. Jego głos był spokojny, a w oczach panowało zdumienie. Brian kochał grać w bezsensowną piłkę.
-No bo... my się pokłóciliśmy, John...
Blondyn mimowolnie wzdrygnął się na dźwięk fałszywego imienia. Wypowiedź malca trochę go zmartwiła. Znaczy to, że bardzo wziął sobie do serca ich ostatnią rozmowę. Spojrzał prosto w jego twarz i próbował mu wytłumaczyć wiele ważnych spraw.
-Przepraszam-Draco rzadko wypowiadał to słowo. Musiał jednak coś w sobie zmienić. -Żałuję. Wybacz, że tak cię wtedy potraktowałem. Czy teraz masz ochotę pograć ze mną w piłkę?
-No nie wiem John. Ja nie mogę... Chunk... on przecież nie żyje.
-Brian. Chunk nigdy by nie chciał, żebyś był nieszczęśliwy z jego powodu. Jesteś młody, korzystaj z życia, baw się. To, że będziesz tu siedział już mu nie pomoże.
-Myślisz, że będę wstanie zapomnieć? Że będe kiedyś znowu szczęśliwy?
-Myślę, że nie zapomnisz, ale z czasem to będzie mniej bolało-Draco z powagą wpatrywał się w błękitne oczy chłopca. Pragnął mu pomóc. Chciał coś naprawić.
-No... no dobrze-wyszeptał chłopiec wstając z werandy. Razem poszli na boisko. Ich gra nie wyglądała lepiej niż poprzednia, ale z pewnością lepiej się przy tym bawili.



-Nie, Blaise, mówiłam ci tysiąc razy. Nie opuścimy szkoły... jeszcze-tłumaczyła Pansy zezłoszczonemu Ślizgonowi. Wrócił z lekcji transmutacji, i był wyjątkowy wściekły. Błagał dziewczynę, żeby rozpoczęli swoją misje wcześniej.
-Dlaczego chcesz zostać?! Bo chcesz iść na jakąś głupią potańcówkę?!
-Nie Blaise, chce iść na bal. To zupełnie co innego...-odparła zażenowana Pansy.-To ostatnia taka impreza w tym roku. Jest cudowna... szczególnie w szóstej klasie.
-Nie, Pansy. Nie widzę w tym nic cudownego...
-Zamknij się, Blaise!-powiedziała wkurzona.- To ja tu rządzę, więc jeśli masz jakiś problem...
-Owszem mam, i wiesz? Chyba zrezygnują z tego planu. Znajdę Dracona sam i zabiorę mu kamień przed tobą...
-Nie zrobisz tego, Blaise.
-Niby czemu?
-Bo nie jesteś aż tak głupi. Tylko ja wiem jak wygląda kamień, i gdzie Draco go trzyma. Zaryzykujesz? Chcesz mieć we mnie wroga? Naprawdę chcesz zrezygnować z 35% udziału i mnóstwo flaszek ognistej whisky?- Pansy uśmiechała się ironicznie, mierząc chłopaka swoim chytrym wzrokiem.
-Jesteś okropna, Parkinson.
-Wiem-odparła dziewczyna, traktując komentarz Ślizgona jako komplement. -Porozmawiamy później. Teraz potrzebuję pięknej sukienki... do balu tylko parę tygodni. Musimy znaleźć coś, co będzie ci pasować do krawatu... co powiesz na amarantowy róż?
Blaise spojrzał na dziewczynę jak na idiotkę. Sens jej słów sprawił, że nie był wstanie wypowiedzieć nawet słowa. Nie protestował, gdy złapała go za rękę i wyprowadziła na ciepłe, słoneczne błonia. Pogrążył się w myślach. Zastanawiał się w jaki sposób zasugerował, że kiedykolwiek pójdą razem na bal. Wzruszył jedynie ramionami i przygotował się na tortury w sklepach.



Gdy Blaise i Pansy, przeszli już wszystkie z możliwych sklepów, i stwierdzili, a raczej Pansy stwierdziła, że "nic tutaj nie ma", postanowili zjeść coś w Trzech Miotłach. Blaise jedynie mamrotał pod nosem coś w stylu "jakim cudem nic nie ma?!". Zrezygnowany usiadł naprzeciwko dziewczyny. Z otępieniem  się w nią wpatrywał. Jej usta nie zamykały się ani przez chwilę. Mimo to był jej "przyjacielem" i nie mógł tak po prostu ją ignorować. Udawał więc, że jej słucha. Nagle jego wzrok spoczął na mężczyźnie za plecami dziewczyny. Siedział w rogu gospody przyglądając mu się zza gazety. Ubrany był w długi, czarny płaszcz z kapturem. Blaise momentalnie spuścił wzrok z mężczyzny, uporczywie wpatrując się w blat stołu.
-Pansy...-szepnął, starając się jak najmniej poruszać ustami.
-Nie przerywaj mi, Blaise-skarciła go dziewczyna. Mimo to zamilkła, bo wyraźnie wytrącił ją z wątku.
-Za tobą, w samym rogu...
Pansy udała, że upada jej serwetka. Schyliła się po nią, posyłając podejrzanemu mężczyźnie ukradkowe spojrzenie.
-Co z nim?-spytała szeptem, gdy z powrotem usiadła na krześle. Wydawała się być lekko zaintrygowana.
-Przygląda się nam od dłuższego czasu. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam wątpliwości, że to śmierciożerca.
Dziewczyna skinęła głową, na znak, że i ona tak twierdzi.
-To co robimy?-spytała w końcu.
Chłopak jedynie wzruszył ramionami i kontynuował picie swojej kawy. Pansy prychnęła oburzona wstając z miejsca.
-Widzę, że zamierzasz zostawić to profesjonalistce...-rzuciła kierując się w stronę mężczyzny. Widząc to, Blaise poderwał się z miejsca idąc za dziewczyną. Na twarzach obydwojga panowało "firmowe", mordercze spojrzenie. Przysiedli się naprzeciwko mężczyzny, składając ręce na stole. Teraz, kiedy znaleźli się bliżej śmierciożercy, bez trudu go rozpoznali.
-Czego tu szukasz Rookwood?-spytała dziewczyna. Nie należała do popleczników Voldemorta, ale jej rodzina obracała się w ich gronie. Mierzyła śmierciożercę zabójczym wzrokiem. Na jej twarzy nie malowało się nic, oprócz chłodu i złości.
-Szukam waszego kolegi. Nie ukrywacie go przypadkiem?
Na te słowa obydwoje Ślizgoni prychnęli.
-A po cholerę nam Malfoy?-spytał Blaise. Doskonale kłamał. Prawda była taka, że blondyn bardzo by im się przydał. Nie chcieli jednak mieszać w to śmierciożerców. Narobiliby sobie tylko zbędnych kłopotów.
-No nie wiem, od zawsze się  z nim trzymacie...
-Wcale się z nim nie trzymamy. Zapewniam cię, że jeśli byłby z nami Malfoy, udusilibyśmy go własnym rękami.
-Nie brzmi to zbytnio przekonująco...
Blaise słysząc te słowa, zerwał się z miejsca i nachylając się nad stołem, zaczął przyciskać mężczyznę do ściany. Zaciskał swoją dłoń na jego krtani, mrożąc go morderczym wzrokiem.
-Nie będę ci się tłumaczyć, Rookwood. Malfoya tu nie ma.
Blaise i Pansy, charakteryzowali się tym, że byli dość impulsywni. Zwykle mieli poczucie humoru. Wystarczyło jednak jedno słowo nie po ich myśli, a wściekali się z chęcią mordu. Zdawali się być jednak opanowani, idealnie nadawali się na "złych". Wykonywali mroczne zadanie z rzadko spotykanym profesjonalizmem. Wystarczyło, że ktoś im czegoś zabronił czy wykazywał swoje niezadowolenie, dwójka wykonywała czynności na przekór z podwójną przyjemnością. Każdy ich plan był perfekcyjny i idealnie przemyślany. Każdy geniusz zła marzy o takich zwolennikach. Dostawali propozycje od samego Voldemorta. Woleli jednak pracować sami, a poglądy czarnoksiężnika wydały im się chore. Odrzucili jego propozycje uprzejmie i odpowiednio. Zupełnie inaczej, niż to zrobił Draco. Blondyn zawsze trzymał się z nimi. Wykonywali swoje niecne plany z małoprocentowym niepowodzeniem. Nigdy jednak nie mogli sobie ufać. Każdy z nich był zbyt inteligentny i zbyt bezwzględny by móc w pełni zapewnić o swojej wierności. To czasem psuło im plany. Nie miało to jednak zbyt wielkiego znaczenia. Gdy czegoś chcieli, zawsze to osiągali. Gdy byli razem, ale czy w samotności również mogli tyle osiągnąć?



Draco żegnał się z Brianem, obiecując, że odwiedzi go w najbliższym czasie. Uśmiechnął się. To był dobry dzień. Nic go póki co nie popsuło. Zamierzał spać w motelu i właśnie się do niego kierował. Spacerował lekko podskakując z nogi na nogę. Przez chwilę mógł być szczęśliwy. Skończy się to gdy tylko położy się w łóżku, zgasi światło i zostanie sam na sam ze swoimi myślami.

5 komentarzy:

  1. Hehe pierwsz boski rozdział

    ~Wiktoria.k

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, znalazłem u państwa na stronie masę
    interesujących mnie informacji. Oby tak dalej!

    Pozdrawiam

    Also visit my site ... firmy

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bezwzględność Parkinson i Zabiniego to coś co tygryski lubią najbardziej.. ♥ H A R I E T T A

    OdpowiedzUsuń