niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 5

Mijały miesiące. Wszystkich uczniów Hogwartu wciągnął wir nauki. Przemęczeni, z radością wyjechali na przerwę świąteczną. Boże Narodzenie to święto na które z utęsknieniem czekali. Mało kto został w zamku. Każdy pragnął odpocząć na jakiś czas od książek. Nawet Hermiona miała już dość nauki. Zrezygnowała z zaproszenia na święta w Norze. Postanowiła, że zrobi niespodziankę rodzicom i przyjedzie do nich na całe dwa tygodnie. Bardzo się za nimi stęskniła. Miała nadzieję, że razem spędzą wspaniałe święta Bożego narodzenia. Jednak, nie każdy miał takie szanse...

-Ojcze...?
-Nie teraz Draco. Czarny pan będzie lada chwila...
-Ale.. ojcze...-chłopak tylko w obecności Lucjusza stawał się nieśmiały. Czuł się w jego towarzystwie obco i niepewnie.-mówiłem ci że nie chcę... nie mieszaj mnie w to wszystko...
-Lucjuszu... myślę że Draco ma rację. On jest za młody żeby...
-Milcz!-krzyknął Lucjusz. Był bardzo spięty i zdenerwowany. Patrzył z odrazą na swoją żonę-podjąłem już decyzję-szepnął jadowitym głosem. Po ciele Dracona przebiegły ciarki. Nie znosił, kiedy ojciec odzywał się do matki takim tonem. Zdawał sobie wtedy sprawę że blond włosy mężczyzna jest jeszcze gorszy od niego. Że on sam, to jedynie tandetna przeróbka Lucjusz Malfoy'a. A on, chciał być sobą. Chciał odkryć siebie. Miał dość kroczenia drogą którą wytyczył mu jego ojciec. Czas było się postawić. Po chwili milczenia zabrał  
głos:
-Szkoda tylko, że ta decyzja nie należy do ciebie-pewnie wstał z krzesła i spojrzał w szare oczy swojego ojca. 
-Draco, przed nami cała przyszłość! Możemy jeszcze tyle zrobić! Czarny pan obiecał...
-Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! Nie ma żadnego MY. Nic nie zrobiMY! Wiesz czemu? Bo czarny pan 
zabiję mnie  jak tylko stanę się dla niego niewygodny! Obiecał władzę?! Potęgę ?! Może... ale nie powiedział jaką cenę przyjdzie mi  za to zapłacić. Nie przyłącze się do kretynów którzy za nim biegają, tylko dlatego że się go boją! Ja nie jestem taki jak oni! Nie chcę... -przerwał, bo ojciec go spoliczkował. Chłopak złapał się za palący policzek i spojrzał z nienawiścią na ojca. Czyżby przesadził...? Z pewnością obraził ego Lucjusza ale czy na tyle...?
-Tak się akurat składa, że należę do... jak ty to nazwałeś? Ach tak "kretynów którzy za nim biegają"! Licz się ze słowami bo...
-Bo co?
-Bo cię zabiję.
Z ust Narcyzy wyrwał się krótki, zduszony okrzyk. Lecz chłopak już jej nie słyszał.
Te trzy krótkie słowa upewniły Dracona jak bardzo podobny jest do swojego ojca.Czy nie tak powiedział niegdyś do pewnej dziewczyny...? Czas z tym zerwać. Zacząć żyć inaczej.
-Nienawidzę cię.-jedyne co udało mu z siebie wydobyć to to krótkie stwierdzenie.
-Draco, przestań, proszę...-szepnęła Narcyza. Była przerażona rozwojem wydarzeń. Po jej bladych, kościstych policzkach spływały łzy. Nie raz była świadkiem spięć między swoim mężem a synem. Nigdy jednak sprawy nie zaszły tak daleko. Mimo to obydwoje ją zignorowali. Mierzyli się nienawistnym wzrokiem , nie śmiejąc spuścić wzroku w inną stronę. 
-Nie dajesz mi wyboru synu.-oznajmił spokojnie. Po chwili uniósł różdżkę i wypowiedział:
-Crucio.
Pokój w dworze Malfoy'ów, rozdarł przerażający krzyk Dracona. Upadł na ziemię i wijąc się z bólu, krzyczał dając upust swoim cierpieniom. Zaklęcie rzucone przez jego ojca okazało się wyjątkowo mocne. Narcyza upadła na kolana i zaniosła się w szloch. Nie znosiła sytuacji w których była tak bezradna. Nie mogła pomóc własnemu synowi, nie narażając się przy tym mężowi. Nie miała wyjścia. Musiała przyglądać się jak z okrucieństwem torturuje ich syna. Syna którego kochała. Tylko zabrakło jej odwagi żeby się postawić. Jedyne co mogła zrobić to błagać własnego męża o litość.
-Lucjuszu, proszę cię... przestań!-krzyknęła przez łzy.-Przestań!
Poskutkowało. Arystokrata opuścił swoją różdżkę. Draco odetchnął z ulgą. Nie miał jednak siły wstać. Leżał i próbował przywrócić swój oddech do normy. Przymknął oczy czekając na to co zrobi z nim ojciec. Był całkowicie bezbronny. Gdyby Lucjusz zapragnąłby go teraz zabić, chłopak nie miałby żadnych szans.
Nie miał nawet siły wyciągnąć różdżki, która znajdowała się w tylnej kieszeni jego spodni.
-Kobieto! Czy ja ci nie mówiłem że masz się zamknąć?!-wrzasnął wściekły mężczyzna-Draco, nie masz wyboru.Czarny pan będzie tu za półgodziny. Powinieneś się cieszyć! To zaszczyt móc służyć u jego boku...-mówił nie spuszczając wzroku ze swojej żony.
-Czy mi się wydaję czy mówiłem już co sądzę o bandzie kretynów którzy za nim biegają? A tak w ogóle to nie lubię komuś służyć. Sam mnie tego nauczyłeś-powiedział Draco słabym głosem podnosząc się z ziemi. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i zaczął mierzyć nią prosto w Lucjusza.
-No dalej. Zakończmy to. Jak równy z równym-wyszeptał obdarzając ojca bezczelnym uśmiechem. W jego oczach kryło się szaleństwo. Nie myślał co robi. Wiedział jedynie że chce wyraźnie dać ojcu do zrozumienia, że nie przyłączy do śmierciożerców. Choćby nawet zależało od tego jego życie, nie będzie taki jak ojciec.
-Co chcesz osiągnąć Draco? Nie masz ze mną szans... zabiję cię nim zdążysz wypowiedzieć choć jedno słowo...-nagle zgiął się w pół. Na jego zielonej szacie pojawiły się plamy krwi.
-Właśnie dlatego nauczyłem się zaklęć werbalnych... tato.-ostatnie słowo powiedział słodkim, jadowitym tonem. Przypominał wtedy do złudzenia swoją ciotkę Bellatrix. 
-Avada Kedavra!-krzyknął Lucjusz z nienawiścią. Draco był jednak szybszy. Bez trudu zablokował zaklęcie, powodując że odbiło się ono tuż nad głową ojca. Zrobił to umyślnie. Przecież dopiero co obiecał sobie że nie będzie taki jak on. Od tej pory już nie zabija.
-Wychodzę-powiedział przez zaciśnięte zęby- i raczej nie wrócę- dodał po chwili zamyślenia- powiedziałbym do zobaczenia, ale mam nadzieję że już się nie zobaczymy- obdarzył jedynie matkę ciepłym, przepraszającym wzrokiem a następnie się deportował. 



sobota, 30 marca 2013

Rozdział 4

-Wiesz Ginny, myślałam że nie mogę go nienawidzić, ale prawda jest taka że nienawidzę go jeszcze bardziej. Nie sądziłam że to w ogóle możliwe...-mówiła Hermiona do swojej przyjaciółki. Szły właśnie do Hogsmade. Harry i Ron musieli trenować dlatego musiały iść same. Odpowiadało im to, bo ostatnio  nie miały za dużo czasu do pogadania. Spacerowały więc beztrosko ciesząc się chwilą wytchnienia. Dla obydwóch dziewcząt był to trudny rok nauki. Ginny musiała przygotowywać się do SUMów i mimo początku roku nauczyciele dawali jej w kość. Hermiona natomiast miała dużo nauki niezależnie od klasy w której się uczyła. Oprócz egzaminów i własnych lekcji miała jeszcze wypracowania  Rona oraz Harry'ego. Korzystała więc z każdej wolnej chwili. Już miała powiedzieć Ginny jak to wspaniale się czuję, gdy nagle,z bocznej alejki wyłonili się rudowłosi, identyczni chłopcy.
-O nie...-jęknęła dziewczyna.
-Co się stało...?
-Fred... i  George.Chodź zanim mnie zobaczą-mówiąc to zaciągnęła przyjaciółkę do pierwszego lepszego lokalu-przepraszam, od tamtego wypadku w lesie strasznie się narzucją. Nie mam ochoty na ich głupie dowcipy...
Dziewczyny stanęły w przytulnej kawiarni. Nigdy wcześniej tu nie były. Na wprost wejścia znajdowała się długa lada, za którą obsługiwała ludzi, blond włosa barmanka. Po drugiej stronie stały dwuosobowe stoliki. Całe wnętrze ozdobione było w dość nowoczesnym stylu.
-Dwa kremowe piwa z imbirem- powiedziała Ginny podchodząc do barmanki. Przyjaciółki zajęły stolik najbliżej drzwi po czym pogrążyły się w rozmowie.
-Ginny, powiedz mi jakim cudem nie byłyśmy tu wcześniej?-spytała Hermiona upijając łyk kremowego napoju.
-Nie wiem ale jest cudownie... będziemy musiały przychodzić tu częściej...
-Z pewnością-Hermiona jeszcze raz rozejrzała się po wnętrzu. W jednym kącie siedziała jakaś para. Obok nich Hanna Abbott z jakimś chłopakiem. Nieco dalej jakiś blondyn z Pansy Parkinson i Blaisem Zabinim...
Zaraz! Nie jakiś blondyn tylko Malfoy! Dziewczyna uśmiechnęła się po nosem. Czy jej się zdaję czy właśnie przyszła okazja odwdzięczyć się Malfoy'owi za lata upokorzeń? Ale przecież uratował jej życie... pewnie zrobił to przypadkiem lub działał pod wpływem jakiegoś impulsu... poza tym gdyby tego nie zrobił, i ktoś by się o tym dowiedział... przecież to dla niego nic nie znaczy. Udowodnił to nad jeziorem. Ale przecież nie może od niego wymagać że przez ten wypadek jakoś się zmieni... "Dość Hermiono! Za dużo myślisz"-skarciła się w duchu-" po prostu to zrób! Zasłużył sobie!".Dziewczyna wzięła do ręki kufel kremowego piwa, po czym zaczęła kierować się w stronę gawędzącego chłopaka i jego "przyjaciół".
-Yyy... Miona, co ty robisz?-krzyknęła zdezorientowana Ginny. Siedziała nie śmiejąc ruszyć się z miejsca. Patrzyła na odchodzącą przyjaciółkę z zaciekawieniem na twarzy.
Hermiona przeszła obok stolika trójki ślizgonów nie zaszczycając ich ani jednym spojrzeniem. Dopiero gdy znalazła się tuż obok Dracona, potknęła się i niby przypadkiem wylała na niego zawartość swojego kufla.
-Och Malfoy... przepraszam nie chciałam- powiedziała doskonale udając zakłopotanie. Była z siebie niezwykle zadowolona. Okazała się świetną aktorką.
-Domyślam się-odparł chłopak obdarzając ją jednym ze swoich morderczych spojrzeń-uwierz mi ja też nie chciałem...-mówiąc to, wylał na Hermionę swój napój. Dookoła zapanowała grobowa cisza. Nikt nie śmiał wydać z siebie nawet  najmniejszego dźwięku. Wszystkie oczy zwrócone były w kierunku nienawidzącej się dwójki.
Nawet blond włosa barmanka przestała na chwilę wycierać kieliszki i przyglądała się z zaciekawieniem poczynaniom Dracona i Hermiony. Gryffonka otworzyła buzię lecz  nie wypowiedziała ani jednego słowa. Zapomniała, że Malfoy jest nieobliczalny, że może zrobić coś, czego nawet ona nie mogła przewidzieć. I jak tu wybrnąć z takiej sytuacji?! Chłopak siedział na miejscu, przyglądając się jej z kpiącym uśmieszkiem. Wygrał. Chciała go upokorzyć, lecz to ona czuła się poniżona. Tak, Malfoy zdecydowanie miał czarny pas w poniżaniu... Co ona sobie myślała? Nie pozostało jej nic innego niż obdarzyć go jadowitym spojrzeniem i wybiec z kawiarni. Nawet po odejściu Hermiony nikt nie śmiał się poruszyć, a co dopiero odezwać. Draco siedział i z tym samym, kpiącym uśmieszkiem, wpatrywał się w miejsce, w którym dopiero co stała Hermiona. Jedyne co dało się usłyszeć, to stłumiony chichot Blaise'a. Malfoy posłał mu ostre spojrzenie, a ten natychmiast zamilkł. Ginny patrzyła się na to wszystko zarówno zszokowana jak i rozbawiona. Kto by się spodziewał? Hermiona Granger, największa kujonka w dziejach Hogwartu, obleje piwem dumnego arystokratę Malfoy'a ? Przyrzekła sobie, że po powrocie to zamku będzie musiała gdzieś zapisać  tę historyczną chwilę.
-Merlinie, jaka ze mnie idiotka- krzyknęła Hermiona po wyjściu z przytulnej kawiarni-jak mogłam być tak głupia?-mówiła do siebie wycierając z sukienki ognistą whisky. Tak... Malfoy często lubił wypić coś mocniejszego-Jak ja go nienawidzę!-krzyknęła kierując się w stronę zamku. Musiała jak najszybciej się przebrać.
-Tak Granger już to kiedyś mówiłaś...-usłyszała głos za swoimi plecami-a co do twojej głupoty, to chyba często gadasz do siebie... to nie jest normalne.
-Cóż Malfoy, lubię pogadać z kimś inteligentnym...
-Hmm czy mi się zdawało, czy jeszcze przed chwilą mówiłaś jaka to z ciebie idiotka?-Draco stał przed nią w poplamionej koszuli. Miał nieodgadniony wyraz twarzy, lecz w jego oczach kryło się rozbawienie. Lubił szydzić z szlamy Granger. Wyszedł za nią, bo chciał zakończyć inaczej tę sprawę. Rozwój tej sytuacji był dla niego niekorzystny. Ludzie wzięli go za nie szanującego innych chama. Podupadła jego reputacja... Zaraz... przecież on jest nieszanującym innych chamem... nikt mu tego nie powiedział ale, w sumie... to może być prawda...
-Masz mnie za nieszanującego innych chama, Granger?-spytał. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jak głupie i niedorzeczne  było jego pytanie. Niestety wypowiedział je na głos i musiał wysłuchać odpowiedzi gryffonki.
-Co...?! Nie ważne. Nie wiem co ci padło na mózg, Malfoy żeby zadawać takie pytania, ale owszem. Mam cię za nieszanującego innych chama! Powiem ci więcej! Mam cię za bezczelnego drania który ma wszystkich za gorszych od siebie tylko dlatego, że nie są czystej krwi! Ale, wiesz? Prawda jest taka, że wolę
być już  szlamą niż być taką jak ty! Zimnym, nieczułym, skretyniałym i tępym idiotą!
Malfoy zrobił minę jakby właśnie dostał od Hermiony w twarz. W jego oczach pojawił się smutek. Nie dlatego, że dziewczyna mu wygarnęła, ale dlatego że miała rację. Gryffonka wpatrująca się w niego z nienawiścią, nagle złagodniała. Takie zachowanie nie leżało w jej naturze. Poniosło ją.
-Przepraszam nie powinnam tak mówić... powinnam już iść. Nie przepraszam za piwo, bo zasłużyłeś.-tu wskazała na jego poplamioną, niegdyś śnieżnobiałą koszulę. Odwróciła się i poszła. Chłopak patrzył jak odchodząc, znika za jednym z domków w alejce. W tym momencie coś w nim pękło. Czuł że od tej pory coś się zmieni...




Rozdział 3

Minęło parę dni zanim Hermiona z powrotem wróciła do codziennych zajęć. Pobyt w skrzydle szpitalnym był dla niej niebywale męczący. Nie miała pod ręką swoich rzeczy, a do tego bliźniacy przebywali u niej całymi godzinami. Zapewne męczyło ich sumienie i myśleli że ich towarzystwo poprawi jej humor. Chyba tylko Hermiona wie jak bardzo się mylili. Co chwila dochodziły do niej odgłosy wybuchów magicznych wynalazków Freda i Georga. Nie mogła zrozumieć jak pani Pomfrey może pozwalać na takie zachowanie. Dopiero później okazało się że bliźniacy rzucili na jej gabinet zaklęcie muffiatto. Jedyne czym mogła się cieszyć to odwiedziny Harry'ego, Rona i Ginny. Oczywiście byli też inni przyjaciele tacy jak Luna czy  Neville. Mimo wszystko, to ci najlepsi przyjaciele dawali jej szczęście. W każdym bądź razie, dziewczyna miała już naprawdę dość leżenia w łóżku, dlatego bardzo ucieszyła się  kiedy mogła opuścić skrzydło szpitalne. Radośnie wybiegła z sali i pognała do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Jedyny przystanek na jakim musiała się zatrzymać, to ten przed portretem grubej damy. Podała wtedy hasło: "tęczowe jednorożce", i niemal przeskoczyła przez dziurę do przytulnego pokoju. Był dość wczesny, sobotni poranek, dlatego pokój zdawał się być  zupełnie pusty. Hermiona podbiegła do jednego z wygodnych foteli najbliżej kominka i wygodnie się na nim rozsiadła.
-Miona?- brązowowłosa momentalnie odwróciła się na dźwięk swojego imienia.
-Ginny!-krzyknęła uradowana na widok swojej najlepszej przyjaciółki.
-Miona, wróciłaś! Nareszcie! Tęskniliśmy za tobą!
Po chwili dziewczęta znajdowały się na kanapie, wymieniając się najświeższymi plotkami. Mimo iż Hermiona nie należała do plotkarskich, nie znosiła nie wiedzy i musiała nadrobić parę dni zaległości.
-No dobra, ty jesteś, ale co z Malfoy'em?-spytała w końcu Ginny.
-Jak to co z Malfoy'em?-odpowiedziała zdziwiona Hermiona-Niby skąd mam wiedzieć?
-Miona, chyba żartujesz! Chłopak uratował ci życie, a ty mu nawet nie podziękowałaś?!
-Zaraz... Ginny, my mówimy o Malfoy'u! Nie upadłam aż tak nisko, żeby mu za cokolwiek dziękować!
Rudowłosa  nic nie odpowiedziała. Zmierzyła tylko przyjaciółkę swoim przenikliwym wzrokiem. Wystarczyło to , by obudzić w niej wątpliwości. Hermiona westchnęła i załamała ręce w geście poddania.
-No wiem, wiem Ginny. Nienawidzę go wiesz? I właśnie to jest najtrudniejsze. Nie po tym co dla mnie zrobił. Ja już nie mogę go  nienawidzić. Jestem mu coś winna, tyle że to jest dług nie do spłacenia!
-Och nie przesadzaj, każdy by to zrobił na jego miejscu...
-Masz rację, każdy tylko nie Malfoy. Ginny, przecież my życzymy sobie śmierci od paru lat... teraz będzie mnie nękał i wypominał co dla mnie zrobił ! Już wolę umrzeć, niż dać mu tę satysfakcję.
-Hermiono myślę że wystarczy że po prostu...- nie dokończyła bo do pokoju wbiegli już Harry i Ron z powitalnymi okrzykami rzucając się na dziewczynę. Mimo wszystko w głębi ducha dziękowała im,że zakończyli tę trudną rozmowę.
Po południu Hermiona udała się samotnie na błonia. Uświadomiła sobie że nie wyzdrowiała do końca. Szybko się męczyła, a od krzyków w  Pokoju Wspólnym, rozbolała ją głowa. Wymknęła się więc na krótki spacer. Stwierdziła że świeże powietrze dobrze jej zrobi. Miała zamiar usiąść nad jeziorem i poczytać jedną ze swoich  książek. Nagle jednak, dotychczasowy uśmiech zniknął z jej twarzy. W jej ulubionym miejscu leżał chłopak o lśniących, blond włosach. Zamyślony, wpatrywał się w chmury.
-To moje miejsce Malfoy-powiedziała Hermiona zgryźliwie, nachylając się nad blondynem.
-Och naprawdę?! Nie było podpisane- odparł z ironicznym uśmiechem na twarzy. Dalej wpatrywał się w obłoki, zupełnie ignorując dziewczynę.
-No to posiedzimy sobie razem.-odparła kasztanowłosa. Usiadła obok Dracona i zaczęła czytać książkę. Mimo iż jego towarzystwo nie sprawiało jej przyjemności, nie zamierzała ustąpić. Z uporem wczytywała się w kolejne linijki podręcznika. Coś jednak nie pozwalało jej się skupić.
-Gapisz się na mnie Malfoy...
-Po to mam oczy Granger-odparł spokojnie.-co czytasz?
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Czy Malfoy właśnie zadał jej normalne pytanie? Normalne, zwykłe pytanie?! Przecież oni nie rozmawiali ze sobą normalnie. Jedyne na co było ich stać to obelgi i drwiny. Nie pytania typu "Co czytasz?"
-Słucham?-spytała nie mogąc uwierzyć w znaczenie jego słów.
-Co czytasz?
-O co ci chodzi?-spytała podejrzliwie.
- O nic, po prostu chcę wiedzieć co czytają takie szlamy jak ty-powiedział to  tak spokojnie, jakby właśnie oznajmiał jaka jest pogoda.
-No tak...-westchnęła dziewczyna podnosząc się z miejsca. Może masz się za cudownego arystokratę Malfoy, ale dla mnie i tak zawsze będziesz zwykłą, nic niewartą świnią.
-Licz się ze słowami Granger.-teraz i on stał wpatrując się w dziewczynę morderczym wzrokiem.
-Bo co?
-Bo cię zabiję...
-Miałeś okazję i jej nie wykorzystałeś. Wręcz przeciwnie, Malfoy uratowałeś mi życie!
-A wiesz dlaczego? - w tym momencie nachylił się nad nią i szepnął jej do ucha- żebym mógł cię dłużej podręczyć...
- Jesteś żałosny...-powiedziała Hermiona drżącym głosem.
-Mówiłem licz się ze słowami Graner...
-Do widzenia,Malfoy.-odparła szybko kierując się w stronę zamku-ale ja cię nienawidzę...!
-Ja ciebie też Granger-powiedział cicho Draco, nie mając nawet pewności czy dziewczyna go usłyszała. Stał w miejscu, patrząc jak odchodzi. Bała się go. Czyżby jej gryffońska duma i odwaga zawiodła? Nie. To on tak na nią działał. Ale czy to dobrze? Czy on chciał żeby ona się go bała. Szybko odrzucił te myśli. Przecież oto mu chodziło. Żeby było tak jak dawniej. Żeby obydwoje nienawidzili się z całego serca.... Ale przecież on jej nie nienawidził...



czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 2

Draco spojrzał w stronę zakazanego lasu.
-Nie no tej dziewczynie chyba na mózg padło!O tej porze?! Po co ona tam idzie? Na pewno nie na grzyby...-mówił sam do siebie, wyraźnie zaciekawiony rozwojem wydarzeń-najpierw Wesley'owie, teraz szlama Granger... hmm czyżby coś knuli? Cóż jestem prefektem. Moim obowiązkiem jest to sprawdzić i dopilnować by gryffindor stracił nieco punktów...-uśmiechnął się i nie mogąc przegapić takiej okazji poszedł w ślady Hermiony. Szedł w pewnej odległości jednak nie dopuszczał by dziewczyna  zdała sobie sprawę z jego obecności. Skradanie miał opanowane do perfekcji. Delikatnie stąpał po ziemi nie wydając przy tym żadnych, najmniejszych odgłosów.
"Po co ta Granger tak się drze?! Chce na nas zesłać stado centaurów?"-myślał lekko poirytowany. Nagle dziewczyna się zatrzymała a wtedy i on był zmuszony przystanąć."Zaraz... ona się zgubiła! Ha! Będę miał co opowiadać w szkole...zmyję gryfonom z twarzy te ich głupie uśmieszki..."- Draco wykrzywił usta w triumfalnym grymasie po czym spojrzał na dziewczynę. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Nigdy jej takiej nie widział. To nie była Granger którą znał, była zupełnie inna, bezbronna... nagle krzyknęła. Draco momentalnie otrząsnął się ze swoich rozmyśleń po czym  przeanalizował sytuację. Granger biegła jakby od tego zależało jej życie... zaraz! Od tego zależy jej życie! Goni ją ogromny wilk. Nic jej się nie stanie. To przecież Granger! Znał ją od pięciu lat. Może nie byli sobie zbyt bliscy, ale wiedział o niej co nie co. Zaraz... przecież dopiero co stwierdził że Granger zachowywała się jak nie ta Granger... Trzeba ją ratować! Chłopak
pobiegł za wilkiem ile sił w nogach. Był pewny że w tym momencie pobija swój życiowy rekord w prędkości. Nagle Hermiona się potknęła. Wilk się na nią rzucił...wbił pazury w jej plecy i ...
-Avada Kedavra- powiedział Draco głośnym ale opanowanym głosem. Przecież nie pierwszy raz odbierał komuś życie.
Ogromne zwierzę zwaliło się na ziemie, tym samym przygniatając sobą drobne ciało dziewczyny. Chłopak przez chwilę stał wśród drzew przyglądając się temu co przed chwilą zrobił. Mimo wszystko go to bolało...
Zaraz jednak uświadomił sobie że nie miał innego wyjścia. Wilk zabiłby Granger a to że do tego by dopuścił, bolałoby go jeszcze bardziej. Nie lubił tego robić. Zabijać. Nie podobało mu się to że potrafi zabijać. Że za każdym razem kiedy to robi, satysfakcje ma z tego jego ojciec, Voldemort, śmierciożercy... tylko nie on.
-Granger!- przypomniał sobie. Podbiegł do wielkiego wilka i jednym zaklęciem sprawił że zniknął on nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Pochylił się nad leżącą gryffonką. Oddychała. Na dźwięk swojego nazwiska drgnęła lekko. Nie miała jednak siły się poruszyć, ani nawet otworzyć oczu.
-Granger!Granger Do cholery ocknij się!- krzyknął Draco - same z tobą problemy...-westchnął po czym delikatnie wziął dziewczynę na ręce. Hermiona wydała z siebie cichy jęk bólu.
-Cóż przynajmniej wiemy że nie straciłaś czucia-powiedział chłopak uśmiechając się blado. W przeciwieństwie do niej,  wiedział w którą stronę ma iść. Sprawnie poruszał się w stronę zamku. Przytulał do siebie Hermione czując na swojej piersi każdy jej płytki oddech. "Źle z nią"-pomyślał. po czym przyśpieszył kroku.
Po chwili, wyszedł z lasu, przeszedł przez szkolne błonia i wbiegł do zamku. Przechodząc przez szkolny korytarz dochodziły do niego oburzone głosy obrazów.
- No tak jest w końcu środek nocy... Dzięki Granger- powiedział zgryźliwie. Hermiona odpowiedziała mu cichym pomrukiem, co jeszcze bardziej dało mu do zrozumienia że powinien się śpieszyć. Na szczęście po kilku minutach stanął u wejścia skrzydła szpitalnego. Momentalnie podbiegła do niego zatroskana pani Pomfrey w szlafroku. Krótko wyjaśnił jej co się stało. Kobieta zajęła się Hermioną. Kazała ją położyć na jednym ze szpitalnych łóżek. Draco delikatnie odłożył ją tak, by leżała na brzuchu. Dopiero teraz zobaczył jak dziewczyna mocno krwawi. Na jej plecach znajdowało się sześć, głębokich, krwawych ran. Mimowolnie zrobiło mu się jej żal. To prawda, nienawidził jej z całego serca... ale czy na pewno? Uratował ją, teraz jest mu jej żal... nienawidzi jej ...?
-Będzie lepiej jak już sobie pan pójdzie Malfoy.-powiedziała pani Pomfrey. Mierząc Dracona wzrokiem.
-Co? Ach tak oczywiście- powiedział przybierając maskę obojętności. Spojrzał jednak na swoją koszulę i jego twarz wykrzywiła się w wyrazie zaskoczenia. Był brudny od krwi Granger. Szlamowatej, brudnej krwi Granger. Ale czy na pewno? Czym się różniła od jego własnej?Zły na własne myśli, szybkim krokiem opuścił skrzydło szpitalne. Kierował się w stronę lochów, rozpinając w tym czasie swoją koszulę. Wchodząc do Pokoju Wspólnego Slytherinu rzucił ją w ogień palący się w kominku.
-Nienawidzę cię Granger, niech tak zostanie.

Rozdział 1

                                                                     
       Pewnego wrześniowego wieczoru, Hermiona przechadzała się po błoniach. Rozpoczęła właśnie 6 rok nauki w Hogwarcie. Miała bardzo dobry humor. Usiadła na trawie i podciągnęła nogi pod brodę. Przymknęła oczy i delikatnie uniosła brodę  rozkoszując się podmuchem ciepłego wiatru na twarzy. Pozwoliła na to, by rozwiał jej długie, kasztanowe włosy, po czym pogrążyła się w swoich najskrytszych marzeniach.
       Nagle, z zamyślenia wyrwał ją donośny, znajomy śmiech.
- Szybciej George. Chodź zanim ktoś nas zauważy.
-Łatwo ci mówić Fred, to nie ty niesiesz dziesięć pudeł z magicznymi wynalazkami.
Rudowłosi bliźniacy kierowali się w stronę zakazanego lasu. Właśnie mieli zamiar wypróbować pistolety o szczuro-żyrafowych nabojach. Potrzebowali do tego ustronnego miejsca. Zwykle robili to w swoim dormitorium, tym razem musieli jednak przenieść się do lasu. Nie mogli ryzykować wysadzeniem Hogwartu w powietrze. Hermiona patrzyła na nich zdziwiona. Nie dość że zakłócili jej spokój, to na jej oczach poważnie łamali szkolny regulamin. Nie mogła tego tak zostawić.
-No cóż obowiązki prefekta wzywają- westchnęła cicho po czym leniwie podniosła się z trawy. Przez chwilę zastanawiała się co ma w danej sytuacji zrobić. Hermiona nie chciała sprawić chłopcom kłopotu. Jedynie głośno na nich nakrzyczeć i wybić z głowy głupie pomysły. Wesley'owie właśnie znikali za grubym pniem drzewa rosnącego na skraju zakazanego lasu. Ściemniało się i dziewczyna zrozumiała że to co robią to nie tylko naruszenie regulaminu, ale jest także bardzo niebezpieczne.
-Fred, George wracajcie!- wrzasnęła podbiegając w miejsce, w którym dopiero co zniknęli bliźniacy. Odpowiedziała jej cisza.
-To nie jest śmieszne wracajcie! Powiem o wszystkim waszej matce!-krzyczała lekko podenerwowana- nie no ja ich chyba zabiję.-powiedziała do siebie, po czym poszła w ciemną gęstwinę. Nie miała pojęcia w którą stronę iść. Szła więc przed siebie, wykrzykując najróżniejsze obelgi pod adresem bliźniaków. Nagle przystanęła. Spojrzała w górę. Niebo było już zupełnie ciemne a ona znajdowała się sama w zakazanym lesie.
-Merlinie, co ja zrobiłam?! -wykrzyknęła zachrypniętym głosem. Wszystko było jasne. Od paru godzin błąkała się samotnie nie mając pojęcia gdzie jest, ani jak wrócić z powrotem. Kto wie, może w tym czasie Fred i George wrócili do ciepłego Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Siedzą spokojnie w jednych z miękkich, czerwonych foteli i wpatrują się w rozbiegane płomienie ognia w kominku? Albo, co gorsza przy okazji sprzedają pierwszorocznym dzieciakom te ich bombonierki lesera?
- O Nie! Fred, George ! Jeżeli tu jesteście, macie natychmiast wyjść i się pokazać- krzyknęła, próbując przekonać samą siebie że jeszcze są gdzieś w lesie- Proszę pokażcie się, będę pisać za was wypracowania przez cały rok...-dodała cicho.Mimo to bliźniacy się nie pokazali. Hermiona oparła się o drzewo obmyślając plan.
-Nie ma sensu włóczyć się dalej, nie znajdę drogi powrotnej jest za ciemno. Nie mogę tu zostać, zaatakują mnie potwory. No właśnie potwory. Jak ja się przed nimi obronię? No tak mam różdżkę... ale czy to wystarczy? Są silniejsze... No chyba że...-urwała bo właśnie usłyszała trzask łamanej gałęzi. Dobiegał zza pobliskich krzaków.
Nagle z pośród gęstych gałęzi  wyłonił się ogromny wilk. Zwierzę było dwa razy większe od dziewczyny. Z jego wielkiego, dobrze uzębionego pyska, ściekała ślina. Powolnymi krokami zbliżało się do przerażonej Hermiony. Nagle ciszę rozdarł jej donośny wrzask. Postanowiła walczyć do końca. Zerwała się i pobiegła ile sił w nogach. Mijała kolczaste krzewy, nie zważając na kolce i gałęzie rozdzierające jej delikatną skórę. Czuła na sobie oddech bestii. Słyszała jak potężne łapy uderzają o ziemię.
Wiedziała że jej szansę są małe, brakowało jej sił. Mimo wszystko nie mogła się poddać. Była Gryffonką. Odwaga nie była jej obca. Na nic jej się to jednak przydało. Potknęła się o wystający  konar, mocno zbijając przy tym kolana. Bestia momentalnie rzuciła się na nią wbijając swoje długie pazury w jej plecy. Dziewczyna wydała z siebie jęk bólu, po czym straciła przytomność.